niedziela, 4 października 2015

Przepraszam

Cześć Wam!
Jak zauważyliście (jeśli ktoś tu jeszcze jest xD) nie dodaję rozdziałów. Nie robię tego, ponieważ nie widzę większego sensu, alby cokolwiek tutaj dodawać. Po prostu nie wypaliło, zdarza się :) ALE, no właśnie jest ALE! Może ciut nadziei! Ciąg dalszy dodaję na WATTPADZIE :) Tam jest już 12 rozdziałów :D Także zapraszam!
Chyba nadszedł ten moment, żeby się pożegnać NA TYM BLOGU. Także żegnam się z Wami :) Dziękuję wszystkim, którzy chociaż raz skomentowali :) Wiele to dla mnie znaczy :**
Może jeszcze coś stworzę :) I bardzo Was przepraszam.
To chyba tyle :)
Papa, Misie ;*
PS: Dodam zdjęcie, bo co by to był za post bez fotki jednego z głównego bohaterów :D Łapcie Lyncha <3

Lyncho <3 Kocham <3

środa, 2 września 2015

Rozdział 6 (No coż... coś tu się jeszcze pojawi ^^)

Kolejnego dnia nie poszłam do szkoły. Bryan pozwolił mi zostać w domu, a sam tam poszedł, aby porozmawiać z dyrektorem. Po pierwsze, chce go poinformować, że się przenoszę, a po drugie, ma zamiar powiedzieć mu jak jestem traktowana, i że nikogo to nie obchodzi. Chce mu uświadomić co się tam dzieje. Na początku, zabroniłam mu tam iść. Wzbudził by niepotrzebne zaciekawienie. Potem jednak zdałam sobie sprawę, że to dobry pomysł. Niech dyrektor wie, jak są traktowane osoby takie jak ja. Mam nadzieje, że Bryan mu nawtyka. 
Tymczasem ja zostałam w domu. Trochę posprzątałam, pomyłam naczynia po śniadaniu, odkurzyłam, posprzątałam swój pokój. I takie tam inne rzeczy. Po skończeniu pracy ułożyłam się wygodnie na kanapie, włączyłam telewizor i przełączyłam na swój ulubiony kanał, gdzie akurat puszczono jeden ze starszych odcinków "Pretty Little Liars". Chwilę później sięgnęłam do stolika aby zabrać leżący na nim telefon. Zerknęłam na ekran i zastałam na nim wiadomość. 
           ✉ RossMiłego dnia, Luniu. Widzimy się potem.
Miałam ochotę z nim porozmawiać. Wczorajszy dzień był jednym z najgorszych, a jednocześnie jednym z lepszych. Chciałam, żeby... teraz do mnie przyszedł. Żebyśmy porozmawiali, żebym znowu miała się komu wyżalić. Bardzo tego w tej chwili potrzebowałam. Nie mogłam jednak zapomnieć, że on ma też swoje życie i nie musi być na każde moje zawołanie. Może ma dziewczynę? I jej musi poświęcać więcej czasu? Albo ktoś mu się podoba? I myśli o tej osobie dzień i noc i nie może o niej zapomnieć?
Ty nią jesteś! Nie. Nie gadaj głupot przygnębiająca mnie strono!

Nudziło mi się dlatego wymyśliłam sobie, że chcę iść na miasto. Miałam wybór, albo pojechać na deskorolce, albo iść na piechotę. Dawno nie jeździłam, ale chyba nie straciłam wprawy. Pojechałam na desce, zostawiłam ją przy wejściu kawiarni i usiadłam przy stoliku. W budynku było tylko kilka osób, ale na szczęście nikt znajomy.
Po chwili podszedł do mnie kelner. Miał krótkie, czarne włosy, na nosie tego samego koloru okulary i po obcisłej koszuli wywnioskowałam, że jest wysportowany. 
- Cześć, co podać?- zapytał, uśmiechając się do mnie.
- Poproszę koktajl truskawkowy i tiramisu- odwzajemniłam uśmiech. 
- Zaraz przyniosę. 
Siedziałam i rozglądałam się dookoła. Kelner przyniósł mi zamówienie, a ja zaczęłam się nim zjadać. Nagle do stolika podeszła średniej wysokości, brunetka. Była gdzieś w moim wieku.
- Hej, mogę się dosiąść?- zapytała. 
- Jasne- odparłam.
- Mam na imię Lily, a ty?
- Laura.
- Miło mi- uśmiechnęła się promiennie.- Jestem tu nowa i nie za bardzo znam tu ludzi...
- Wiesz, ja zaraz idę do Skateparku. O, tu niedaleko. Może pójdziemy razem?
- Jeździsz na desce? 
- Tak, od dawna. Niestety nie mogę się z nikim tym dzielić. Poza chłopakami, którzy jeżdżą.
- Nauczysz mnie?- zapytała. 
Zamyśliłam się. Uczyć kogoś? Dzielić się z kimś tym co lubię? Fajnie by było. Zgodziłam się.
Dziewczyna siedziała na wprost mnie i robiła coś na swoim telefonie. Uśmiechała się od ucha do ucha. Wydawała się być miła, przyjacielska i sympatyczna. Zdawało mi się, że gdzieś ją już widziałam. Ta twarz, ten nos i te oczy... Znajome... Jednak nic sobie nie przypominałam.
- Zamawiasz coś?- zapytałam.
- Am... Nie. Jadłam w domu śniadanie- odpowiedziała.- A ty.. nie w szkole?
- Nie znoszę tam chodzić. Przepisuje się do innej. Mam czas do końca tygodnia, żeby się zastanowić gdzie bym chciała chodzić.
- O, rozumiem. Jeśli chcesz mogę ci doradzić.
- Super. Interesuje mnie szkoła muzyczna.
- Kochasz muzykę?- Zauważyłam iskierkę w jej oczach. Tak jakby się ucieszyła.
- Świata poza nią nie widzę- zachichotałam.
- Ja chodzę do szkoły muzycznej! Znaczy będę chodzić po wakacjach. Ale super! To naprawdę szkoła z poziomem. Nie zawiedziesz się. Zapiszesz się? Super by było z tobą chodzić, miałabym z kim rozmawiać.- Dziewczyna mówiła z prędkością światła, ale bez trudu ją zrozumiałam.
- Jasne. Powiem bratu, wyślemy papiery i może mnie przyjmą.
- Tylko musisz wejść na ich stronę internetową, tam będzie wszystko co potrzeba. Wyślę ci adres. Podasz swój numer?
Wymieniłyśmy się numerami, a po zapłaceniu wyszłyśmy z kawiarni. Lily nie wiedziała gdzie jest park, dlatego ja prowadziłam. Przez drogę rozmawiałyśmy, i muszę stwierdzić, że to fajna dziewczyna, która w życiu chce coś osiągnąć. Miło mi się słuchało, kiedy opowiadała o swojej rodzinie, dawnych znajomych, swoich marzeniach. Myślałam, że może czas zastanowić się i nad swoim życiem. 
- Jak chodzisz idioto?!- wrzasnęła Lily, kiedy jakiś chłopak wylał na nią sok pomarańczowy. 
- Chyba ty, niedorozwoju!- odkrzyknął. 
Był to chłopak, w naszym wieku, przystojny, brązowe włosy, wysportowany. Mógłby się wydawać miły, jednak w tamtej chwili złość przez niego przemawiała.
- Hej! Uspokójcie się!- Próbowałam ich opanować, żeby nie doszło do żadnych rękoczynów.
- Powiedz to tej idiotce!
- Laura! Chodź!- dziewczyna pociągnęła mnie za rękę.
- Ha! Oczywiście! Najlepiej uciec od problemów!- krzyknął za nami. Dziewczyna momentalnie zawróciła. Popatrzyłam na nią i po jej minie wywnioskowałam, że wymyśliła jakąś ciętą ripostę.
- Wiesz co? Ty jesteś moim problemem, a Mama mi mówiła, że z problemami najlepiej się przespać- uśmiechnęła się łobuzersko. 
Chłopak wyglądał na zniesmaczonego. Zdecydowanie ta parka nie darzy siebie sympatią.
- Wolałbym przespać się z trupem niż z tobą.
Lily i ten chłopak sprzeczali się jeszcze... jakiś czas. Krępowałam się trochę stać tak przy nich i wysłuchiwać coraz to gorszych wyzwisk. A tak poza tym staliśmy na środku ulicy i ludzie przechodzący obok patrzyli na nas jak na jakichś kosmitów. Ni stąd ni zowąd podbiegł do nas obcy chłopak. Miałam w sobie "deczko" nadziei, że to właśnie on będzie moim wybawicielem i przerwie tą dziwną kłótnie.
- Jason! Zawijaj się! Megan cię szuka! Do domu leć! 
Przerażony chłopak odbiegł od nas pozostawiając zdezorientowaną Lily. Odetchnęłam z ulgą. 
- A to...
Zatkałam dziewczynie buzie. Zapewne chciała powiedzieć coś nie stosownego na temat tego... chłopaka.
Ten co do nas podszedł ciągle stał pomiędzy mną a Lily. Gapił się na mnie jak w obrazek. Cóż... był przystojny, brązowe, seksownie ułożone włosy, ale jednak... to nie to. Nie, zdecydowanie nie mój gust. Może Lily, ja nie.
- To twój kolega?- zapytała brązowo włosa.
Musiałam go lekko pchnąć żeby przestał, że tak powiem "wywalać na mnie gały". Chłopak potrząsnął lekko głową, a po chwili skierował wzrok na Lily. 
- Am... powtórzysz?
Brunetka przekręciła oczami i pociągnęła mnie za rękę w stronę skateparku.

Odwróciłam się, żeby ostatni raz zobaczyć chłopaka, ale już go nie było. Byłam zdezorientowana całą tą sytuacją. Jednak nie przejmowałam się tym długo. Rzuciłam deskę, którą cały czas trzymałam w ręku, na ziemię i pomału jechałam obok dziewczyny. 
- Gdzie się nauczyłaś jeździć?- spytała.
Chwilę się zastanawiałam co odpowiedzieć. Jak to się zaczęło? Czemu zaczęłam to robić? 
Było lato. W ogródku rosły piękne kwiaty, które kochałam wąchać. Właśnie leżałam na trawie i wpatrywałam się w błękitne niebo. Uwielbiałam patrzyć na chmury, które pływają po niebie i przedstawiają ciekawe kształty. Całkiem bose nogi oplatały kiełki trawy. Był to naprawdę przyjemny dotyk. Leżałam tam na prawdę długo. Nigdy mi się to nie nudziło. Zamknęłam oczy. Mogłam spokojnie się zrelaksować i przy okazji zdrzemnąć. 
Po chwili poczułam na ramieniu lekki dotyk. Spodziewałam się, że to Bryan, ale się myliłam. Był to Jack. Przyjaźniliśmy się od dawna. Byliśmy nie rozłączni. Lubił ze mną leniuchować i oglądać niebo. Często jednak nudziło go długie nic nie robienie. Zawsze coś proponował a ja byłam chętna. Tym razem też tak było. 
- Ile już tu leżysz?- zapytał, opadając na trawę obok mnie. 
Ponownie zamknęłam powieki. Chciałam aby ta chwila nigdy nie minęła. Chłopak pchnął mnie lekko łokciem. 
- Dla mnie krótko- odparłam. 
Usłyszałam śmiech, a raczej chichot.
- Czyli jakieś trzy godziny- mruknął.- Musisz ciągle tu leżeć? Wyszła byś do przyjaciółek.
Byłam dziewczynką, która nie przepadała za towarzystwem dziewczyn. Wolałam spędzać czas z chłopakami. Przynajmniej w ich gronie byłam rozumiana. Nie byłam jakąś tam chłopczycą. Zwyczajnie chłopcy bardziej mnie interesowali. Zawsze robili rzeczy, których zwyczajnie dziewczyny by się bały. Mi to imponowało, dlatego znalazłam Jacka. 
- Sam wiesz, że one są nudne.
Ponownie się zaśmiał. 
- Właśnie dlatego cię tak lubię. Jesteś jedną fajną dziewczyną. Niczego się nie boisz.
Zmienił swoją pozycję na siedzącą. Poszłam w ślad za nim. 
- Miło mi to słyszeć- zarumieniłam się. 
Brunet wejrzał mi głęboko w oczy, następnie pochylił się i pocałował mnie w policzek.
- Mam dla ciebie ciekawe zajęcie na dziś- wykrzyknął triumfalnie.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Już nie mogę się doczekać. 
Przyjaciel wstał i podał mi rękę. Chwyciłam ją i o mało nie upadliśmy na ziemię. Pociągnął mnie w stronę ulicy. Wyszliśmy przed dom. Na trawniku zobaczyłam dwie, średniej wielkości deskorolki.
- Czy ty?...- zaczęłam, ale zaniemówiłam. 
- Będę cię uczyć jeździć na deskorolce! Cieszysz się? 
Przytknęłam ręce do ust, a po chwili zawisłam na szyi przyjaciela. 
- Jesteś najlepszym przyjacielem! Najwspanialszym! 
Przez cały czas byłam uśmiechnięta od ucha do ucha. Teraz Jacka nie ma. Wyjechał kilkanaście lat temu. Bolało. Ciągle za nim tęsknię. Chciałabym żeby wrócił i znowu mnie przytulił, tak jak kiedyś to robił. 

- Przyjaciel z dzieciństwa mnie nauczył- odpowiedziałam krótko. 
Byłyśmy już na miejscu. Tory zajmowały bardzo dużo miejsca, dlatego każdy mógł jeździć w miarę swoich możliwości i umiejętności. Młodsi wybierali te bezpieczniejsze tory, a bardziej doświadczeni te trudniejsze. Ja osobiście byłam z tymi doświadczonymi. Każdy mnie tu znał. Bałam się, że teraz mogą nie pozwolić mi jeździć. W końcu nie przychodziłam tutaj od pół roku albo i więcej. Cieszyłam się, że żadna osoba ze skateparku nie chodziła do mojej szkoły. Byli tu starsi chłopacy. Wiem, że jeden z nich miał dwadzieścia trzy lata. Był z nas najstarszy. Miał na imię Drake. Przeważnie chodził w białych podkoszulkach, które odsłaniały mu całe ramiona i pozwalały oglądać jego tatuaże. Miał dość dziwny charakter. Wydawał się być miły, ale jego odzywki były irytujące. Myślał, że każda dziewczyna chciała by być jego. Twierdził tak, ponieważ przychodziły oglądać jak jeździ. Według mnie to bzdura. Jednak nie chciałam mu tego mówić, bo mógłby poczuć się urażony i zabronił by mi tu przychodzić. Wszyscy uważali go za „króla torów".
Zauważyłam, że nas dostrzegł i powoli się zbliżał. Za nim podążało kilka młodszych chłopaków. Jeśli dobrze pamiętam to Matt, Harry, Louis i Frank.
- Och, Marano. Jak dobrze cię widzieć. Długo cię tu nie było. Tęskniłem i zdaje mi się, że Frank także- pchnął chłopaka lekko łokciem i uśmiechnął się do mnie łobuzersko.
- Drake, ja również za tobą tęskniłam.- Spojrzałam na Franka, który stał ze spuszczoną głową i szybko dodałam:- I za tobą też Frank.
- A co to za piękną koleżankę przyprowadziłaś?- spytał i zlustrował wzrokiem brunetkę.
- Ma na imię Lily i chciała się nauczyć jeździć. Macie jakąś deskę na zbyciu?
- Zawsze mamy deski dla początkujących- odpowiedział.- Mam dla ciebie propozycje Marano.
Uniosłam brew. Zapewne coś irytującego.
- Słucham. 
- Może mały zakładzik? Co ty na to?
Ku mojemu zdziwieniu nie było to nic typu "Sypiasz nago?". Zawsze byłam chętna na zakłady z Drake'm . Mimo, że nie zawsze wygrywałam świetnie się przy tym bawiłam. Zazwyczaj zakładaliśmy się o drogie rzeczy, ale zadania za karę miały konsekwencje, dlatego odpuszczał mi. Kiedyś, np. musiałam wskoczyć do basenu sąsiada, a za karę kosiłam mu całe podwórko, które było tak wielkie, że zeszło mi około czterech dni...
- Zależy...- Miałam ochotę się trochę z nim podroczyć.
- Oj Marano. Nie daj się prosić. 
Zaśmiałam się. 
- Pod jednym warunkiem.- Złożyłam ręce.
Przekręcił głowę i prychnął.
- Będziesz mi stawiać warunki- zaśmiał się. 
Nie dawałam za wygraną, wciąż stałam z założonymi rękami. 
- Ech, no dobra. Niech stracę. Gadaj.
- Możesz mówić mi Laura, a nie Marano. Brzmi to jak bym należała do jakiegoś gangu.
Wszyscy, którzy stali wokoło Drake'a zaśmiali się. Popatrzyłam na Lily. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. 
- Ależ oczywiście. Lauro.- Znowu się zaśmiał. 
- Nie wiem co jest śmiesznego w moim imieniu, Drake.
- Ach, nic, nic. Zupełnie...- przerwał.- To jak z tym zakładem? 
Westchnęłam.
- Mów. 
Na jego twarzy wkradł się uśmiech. 
- Tak więc, chodzi o to, że trzeba przyjechać wszystkie tory bez szwanku. Bez potknięcia. Przegrany musi zjeść trzy pucharki lodów, po trzy gałki... w trzy minuty, a jeśli tego nie zrobi to kupuje nową deskorolkę.
- Zgoda.
Popatrzyłam na Lily. Zauważyłam, że jest niepewna co do tego zakładu. Ale ona nic nie ryzykuje. 
Przeszył mnie dreszcz. I wcale nie należał do tych przyjemnych.
***
Cześć Wam!
Na początek chciałam Was przeprosić
, że długo nie oddawałam :/ Musiałam to wszystko przemyśleć :) Chyba rozumiecie.
Teraz dodaje, bo.... Sama nie wiem. Może jednak ktoś się znajdzie :)
No teraz idę oglądać serialik... nie zdradzę Wam jaki :*
Bajo <3
Kacuszki :**


Lyncho *.* <3

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 5 (NARESZCIE?!)

Na szczęście znałam przepis na te nieszczęsne naleśniki. Podałam blondynowi potrzebne składniki i zaczął działać. Kiedy oddawał w moje ręce torebkę z mąką, wzięłam jej trochę do ręki i sypnęłam mu w twarz, po czym wybuchłam śmiechem.
     -M-masz coś na twa-rzy- mówiłam między śmiechem.
Westchnął głęboko. Chwycił szmatkę I wytarł swoją buzię. Trochę białego proszku zostało na jego włosach. Ponownie się zaśmiałam, tym razem nie mogłam się powstrzymać.
     - Podaj mi proszę tą mąkę- wskazał na produkt stojący obok mnie.
Wciąż się śmiałam. Wyglądał tak komicznie, że grzechem by było nie zrobić mu teraz zdjęcia. Dyskretnie wyciągnęłam telefon z kieszeni i zrobiłam mu zdjęcie.
Będzie nowa tapetka! Nie, że coś, ale... Heh... do twarzy mu z mąką na włosach. Wyglądał wręcz uroczo!
     - Laura. Wiedzę, że zrobiłaś mi to zdjęcie. Nie jestem idiotą- powiedział nie odrywając wzroku od miksera.- Podasz mi wreszcie tą mąkę?
Przewróciłam oczami i podałam mu to o co wcześniej mnie prosił.
Chłopak wsypał trochę produktu do miski, już chciał odkładać, kiedy nagle zaczął całą paczkę sypać mi na głowę. Śmiał się przy tym niemiłosiernie.
Niech ma tą satysfakcje. Dziecko...
     - Kto się śmieje ten się śmieje ostatni- powiedziałam i chwyciłam jajko, które leżało na blacie i cisnęłam nim w blondyna.
Oboje parsknęliśmy śmiechem.
Po krótkiej bitwie nie dość, że my biliśmy w mące, cieście i jajkach oraz mleku, to cała kuchnia musiała być niezwłocznie sprzątnięta.
     - Zaraz przyjdzie Bryan i mnie zabije- oznajmiłam.
     - Wezmę to na siebie- powiedział, ściągając skorupki ze swoich włosów.- Tylko najpierw wezmę prysznic. Mogę?
Wpuszczając obcego kolegę do łazienki dużo nie ryzykuję. Już wpuszczenie go do domu było nie małym głupstwem.
     - Jasne!- zgodziłam się.
Głupia ja!
Chłopak jednak wydaje się być fajny i przyjemny. Podoba mi się to w nim. Może się jeszcze kiedyś spotkamy.
     - Chyba, że chcesz pierwsza, bo ja mogę po tobie. W końcu to twój dom...
     - Jesteś gościem. Idź, a ja przeszukam pokój Bryana. On ma tam tyle ciuchów, że nawet jak byś sobie coś wziął to on nawet by się nie zorientował.
No i znowu palnęłaś idiotko!
Poprowadziłam go do łazienki wcześniej podając mu ciuchy, które znalazłam u swojego brata. On tam na prawdę ma całą szafę ciuchów. Sama chyba nawet tyle nie mam. Trzeba to zmienić! Może jutro pójdę na małe zakupy?
Czemu nie? Przecież ty Lauro powinnaś raz na jakiś czas wybrać jakieś lepsze ciuchy, a nie te szma...
Blondyn po dziesięciu minutach wyszedł. Miał jeszcze mokre włosy i wyglądał...
...seksownie? Chyba nie ma lepszego słowa, żeby to określić. Głupia Laura gapi się na niego, mamo! Przestań! Jeszcze sobie pomyśli, że wyobrażasz sobie dziwne rzeczy z nim w roli głównej!
O mało nie zemdlałam, kiedy go zobaczyłam. Wpatrywałam się w niego jak w obrazek.
Cudowny, uroczy, seksowny obrazek.
     - Am... Możesz już wejść.
Jak zaczarowana weszłam do łazienki, uprzednio zamykając drzwi.
Czułam się okropnie...
...dziwnie. Czyli NORMA!

***

Posprzątanie kuchni zajęło nam dobrą godzinę. Byliśmy wykończeni. Nawet nie mieliśmy produktów, aby coś przygotować. Nic. Zero. Totalna załamka.
     - Zamówimy pizze?- spytał blondyn.
     - Zjem nawet dwa pudełka.
Nagle usłyszeliśmy jak ktoś otwiera drzwi oraz głośno się śmieje, a raczej śmieją... to Bryan i... i jakaś kobieta. Zmarszczyłam czoło, a Ross popatrzył na mnie pytająco.
Bryan przyprowadził do domu KOBIETĘ?! WOW!
Powiedziałam do Rossa bezgłośnie to Bryan i wskazałam palcem miejsce skąd dochodziły głosy.
Wyszłam z kuchni, a Ross podążył za mną. Kiedy zobaczyłam brata z tą...
...dziwką? To miałaś na myśli? Jak raz się z Tobą zgodzę.
Była po prostu baardzo skąpo ubrana. Ja się dziwię, że MÓJ BRAT przyprowadził kogoś takiego do domu. Założyła mini, chociaż mogłaby przyjść w samej bieliźnie.
Czy on... zabawia się z panienkami, kiedy nie ma Cię w domu? O rany.
Nie... O tej porze już dawno była bym w domu. To... o co tu chodzi?
     - O! Laura. Jak dobrze, że jesteś!- uradowany podszedł do mnie i przytulił.
Zdezorientowana patrzyłam na tą kobietę. Dopiero wtedy zauważyłam, że szatynka trzyma w rękach dużą, szklaną miskę zawierającą prawdopodobnie coś do jedzenia.
     - Am...- Nie wiedziałam co powiedzieć.
     - A to co za chłopak- zapytał kiedy w końcu mnie puścił.
     - Kolega- odpowiedziałam.
     - Pewnie twój chłopak- zaśmiała się szatynka.
     - Nie. Poznałam go dziś.
     - Nie przeciągajmy! Chcę jeść!- ryknął Bryan.- Zjecie z nami?
Bez zastanowienia pokiwaliśmy z Rossem głowami. Byliśmy głodni jak nigdy (a przynajmniej ja)!
Jedzenie było tak pyszne, że nie zostało nic w misce, a nasze talerze były "wyczyszczone". Szczerze mówiąc, po tych dwóch dokładkach zjadłabym jeszcze więcej.
     - Kto przyrządził tą potrawę?- zapytałam.
     - A kto niby, młoda? Oczywiście, że ja- odpowiedziała "znajoma" Bryana.
Po tym jak powiedziała do mnie młoda straciła u mnie kilka punktów. Nie lubię jak ktoś tak do mnie mówi. Czuje się wtedy taka obca i niepotrzebna.
     - Właśnie, braciszku. Nie przedstawiłeś nas jeszcze- uśmiechnęłam się słodko.
     - Ach! Zapomniałem- uderzył się ręką w głowę.
Typowy Brynek.
     - Laura, to Marcie, Marcie to Laura- przedstawił nas, a my podałyśmy sobie ręce.
A więc, Marcie...
     - To może teraz ty?- popatrzył na mnie znacząco.
     - Bryan, to Ross, Ross to Bryan.- Chłopaki zrobili to samo co my, po za tym, że oni się do siebie uśmiechnęli.
Zdecydowanie Ross, będzie u nas mile widziany.
     - Em... Laura- szepnął do mnie blondyn.- Muszę już iść.
     - Okej. Szkoda. Zadzwonisz?- zapytałam.
     - Nawet do ciebie napiszę- mrugnął do mnie.
Zrobiło mi się ciepło na buzi. Czerwienię się!
Już wstawałam z krzesła, ale blondyn zatrzymał się mnie ręką.
     - Wiem gdzie są drzwi, Księżniczko- szepnął mi do ucha.- Do widzenia!- pożegnał się z Bryanem.
Księżniczka...
Pff, chyba Kopciuszek.
Po wyjściu Rossa kolacja była kontynuowana. Tyle, że nie było nic do jedzenia. Marcie i Bryan rozmawiali na dziwne tematy. Wyłapałam coś o pieniądzach i przeprowadzce. Bryan Najwidoczniej nie był tym zachwycony. Jego mina mówiła wszystko. Mój brat nie powinien przyprowadzić tutaj tej... Marcie. Wiem, że nigdy nie miał szczęścia w miłości i często przeprowadzał do domu okropne dziewczyny. Pamiętam jak przyprowadził do domu Rydel.
Miałam chyba czternaście lat. Jeździłam na podjeździe na deskorolce (tak jeździłam, jednak Luna powiedziała, że tylko chłopaki to robią). Bryan jak zwykle zostawił mnie ze swoją koleżanką z pracy. Fajna była, ale miała chłopaka i wiedziałam, że nic nie wyjdzie z nią i bratem. Po chwili zauważyłam auto, które wjeżdżało pomału na nasze podwórko. Okazało się, że to mój braciszek z jakąś dziewczyną. Kiedy wsiedli z auta, ukazała się przede mną średniego wzrostu dziewczyna. Miała długie, blond włosy, czekoladowe oczy i lekki makijaż. Od razu wydawała mi się sympatyczna. Bryan nas przedstawił. Była to właśnie Rydel.
Rozmawialiśmy za każdym razem, kiedy do nas przyjeżdżała. Przez ten czas zdążyłam się do niej przywiązać. Zaprzyjaźniłyśmy się i miałam nadzieję, że zostanie z nami zawsze. Niestety więcej razy jej nie widziałam. Mój brat mówił, że musieli się rozstać na jakiś czas. Od tego razu jej nie widziałam.
I pewnie, nie zobaczę.
Ta Marcie bardzo różni się od Rydel. Nawet nie ma co ich do siebie porównywać! Muszę przyznać, że Rydel była dla mnie ważna. Mogłam na nią zawsze liczyć. Rozmawiałam z nią o rzeczach, o których Bryanowi nigdy bym nie powiedziała. Była więź między nami. Jednak wyjazd Rydel ją zniszczył. Zniknęła. I muszę się z tym pogodzić.
     - Przepraszam, dziewczyny. Muszę do ubikacji- poinformował Bryan.
Przewróciłam oczami. On od zawsze miał pęcherz wielkości orzeszka. A najgorsze jest to, że zostawił mnie z NIĄ.
Przez chwilę milczeliśmy. Wpatrywałam się tylko w obrus.
     - Młoda? Jak tam z twoim chłopakiem? Gdzieś go wyrwała?- zaśmiała się kpiąco.
     - Słucham?- byłam w szoku.
Niech jeszcze zapyta o nasze życie seksualne...
     - No, ten blondyn co tu był przed chwilą -wyjaśniła.
     - Am... znamy się tylko kilka godzin....
     - Wow! I już ze sobą spaliście? Szybka jesteś!
Zatkało mnie. Ona... myślała... Ja nie jestem dziwką! Kur...cze!
Co ona sobie wyobraża?!
     - Co ty?! Skąd ci się to wzięło?! Nie jestem dziwką!- wybuchłam i w gniewie wyszłam z kuchni do pokoju.
Rzuciłam się na łóżko. Wymyślałam najgorsze przezwiska jakie tylko mogłam. Byłam bardzo zła. Chyba nigdy nie było mi tak strasznie. To... boli.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni spodni. Miałam tam kilka wiadomości od Rossa.
Jednak mu na tobie zależy.
Nie. Nikomu na Tobie nie zależy, Marano. Nie licz na to.
   Hej, Laurka. Wymyśliłem dla Ciebie przezwisko. Heh... Do rzeczy. Napisz czy chcesz się może jeszcze spotkać. Fajnie by było.
Kolejna:

   Przypuszczam, że jeszcze siedzisz z Marcie i Bryanem. Napisz jak było.
Postanowiłam, że odpisze.

   Hej, Rossy (też coś dla Ciebie wymyśliłam). Chętnie się z Tobą spotkam. Według mnie też było super. A co do kolacji... Jestem bardzo wkurzona. Ta cała Marcie... Brak słów. Płakać mi się chce. Nazwała mnie... dziwką. Cóż, nie pierwszy raz jestem tak nazywana, ale ona mnie nie zna, a stwierdziła to... sama nie wiem po czym. Czy już każdy uważa mnie za dziwke?
Po chwili dostałam odpowiedź:

     Ross: Laura. Nie wiem co powiedzieć... Nie możesz tak myśleć. Nikt nigdy nie miał prawa Cię tak nazywać. Jesteś wartościową, piękną dziewczyną. Nie możesz płakać. Nie ma o co. Wiem, że to boli, ale ona nie wiedziała co mówi. Gdybym mógł coś bym z tym zrobił, Księżniczko.
    A co mi zostało? Płakać.
    Ross: Wcale nie. Przestań o tym myśleć.
    A co mam robić? Na dół nie zejdę, bo jest tam ta dziewczyna... A przyjaciół nie mam...
    Ross: Masz mnie.
    Ciebie?
    Ross: Dokładnie.
    Dziękuję. Bardzo doceniam to co dla mnie robisz.
    Ross: Nie masz za co, Księżniczko.
    Przyjdziesz do mnie jutro?
    Ross: Z miłą chęcią.
    Dobrze. Napisz, o której godzinie, a ja idę porozmawiać z Bryanem, bo zdaje się, że ta zołza już sobie poszła.
    Ross: Przyjdę o 15. Do zobaczenia.
Nazwał mnie Księżniczką już kilka razy. Czemu? Wcale nią nie byłam. Nigdy nie będę. Ale cieszy mnie to. Fajnie by było mieć takiego przyjaciela. Jest kochany.
Zeszłam do salonu, gdzie spotkałam bruneta siedzącego na kanapie i oglądającego telewizję. Był zmartwiony. Czułam to.
     - Bryan...- zaczęłam.
     - Lau. Musimy porozmawiać- powiedział.
     - Ja z tobą też.
     - Dlaczego zostawiłaś Marcie samą? Co się stało?- zapytał z troską.
Zamknęłam oczy, aby powstrzymać łzy.
     - Ona... Nazwała mnie... dziwką...
Bryan otworzył usta z zaskoczenia.
     - Jak to? Jak śmiała?! Jak mogła tak cię nazwać?! Już nigdy jej tutaj nie spotkasz! Raniąc ciebie skreśliła nas!- krzyczał.- Choć tu do mnie, Lunia- wyciągnął ramiona do mnie, a ja od razu się w niego wtuliłam.
Nazwał mnie Lunia. W jego ustach brzmi to tak bardzo opiekuńczo. Mówi tak do mnie chyba od urodzenia. Za każdym razem robi mi się przyjemnie i poprawia mi się humor.
     - Luna powiedziała mi dziś, że nie możemy się już przyjaźnić- wyłkałam.
     - Co?- zdziwił się.
Nie odpowiedziałam. Bardziej wtuliłam się w Bryana. Kocham tą jego czułość.
     - Mam prośbę- zaczęłam.- Przeniesiesz mnie do innej szkoły?
     - Dlaczego chcesz się przenieść?
     - Nikt mnie nie lubi. Wszyscy się ze mnie śmieją, wytykają palcami i wzywają od dziwek. Nie chcę już tego. Proszę. Znajdę coś niedaleko, tylko proszę, nie pozwól mi tam wrócić.- Patrzyłam w jego patrzy głęboko, czułam, że przeżywa to razem ze mną.
- Nie miałem pojęcia, że tak się tam męczysz. Lau, obiecuję, że już Cię to nie spotka. Obiecuje...
****
Hej, Misie.
Mam nadzieję, że ktoś tu jest. Haloo! Jest tu kto?

Eh... Okej. Przejdę do rozdziału... A potem będziemy się rozstawać.
Teraz pojawiła się Rydel, oczywiście jako wspomnienia. Laura nie wie, że to siostra Rossa, ale niebawem się dowie :D
A co do rozstawania... To się zastanawiam czy nie usunąć bloga... Na wattpadzie wciąż dodaję w miarę swoich możliwości :))) Jakby ktoś chciał poczytać czy coś oto moja nazwa to: SeLa1134 ;)
O i chciałam podziękować Natalie oraz Szalonej Słodkiej <3 DZIĘKUJĘ WAM MISIE <3
Miłego czytania :***
Do napisania :*


Auslly <3 
PS: ZA BŁĘDY PRZEPRASZAM ;*

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 4

Dedykuje ten rozdział Każdemu kto ma ochotę to czytać :*
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W poprzednim rozdziale:   
 ...- Flirtujesz ze mną?
- Tak sądzisz?- Znowu ten uśmiech.
- Nie znamy się zbyt dobrze- odparłam wpatrując się w moje trampki.
- Możemy to zmienić.- Wstał i usiadł obok mnie.- To jak? Mogę znać przyczynę smutku mojej nowej koleżanki?


Chciałam odmówić, uciec stamtąd. Nie ruszyłam się jednak. Siedziałam dalej i opowiadałam o tym co się przydarzyło. Słowa wypływały z moich ust i nie mogłam tego powstrzymać. Chłopak słuchał i co jakiś czas przytakiwał głową.
     - Teraz po tym wszystkim, zdołała powiedzieć tylko "Przepraszam". Ja nie wiem czemu. Myślę, że to jej chłopak kazał mnie "spławić".
     - Jej chłopak? A ty...-chrząknął- masz chłopaka?
Nie widziałam większej potrzeby, aby odpowiedzieć na to pytanie. Nie było to jakoś specjalnie ważne, chyba, że chciał do mnie zrywać… To głupie… a poza tym nie mam nastroju na chłopaków, ani na inne osoby. Jedynym człowiekiem, który może mi pomóc jest Bryan. Przy nim zawsze czuję się bezpiecznie i nawet nie muszę mówić jaki jest powód mojego smutku.
     - Co cię tak bawi?- powtórzył to co wcześniej powiedziałam.
     - Ty- odpowiedziałam krótko.
     - Też mam tusz rozmazany na całej twarzy?- Wystawił rząd swoich białych zębów.
Zachichotałam. Jednak mina mi zrzedła. Przypomniałam sobie dzień w którym razem z Luną szalałyśmy, robiłyśmy różne głupie rzeczy, kąpałyśmy się w jeziorze, podrywałyśmy chłopaków. To wszystko zdarzyło w poprzednie wakacje. To najlepszy czas, który spędziłyśmy razem. Jednak to już nigdy nie powróci. I bardzo się z tego cieszę! Była fałszywa! Zostawiła mnie, bo nie miałam chłopaka? Tylko z takiego głupiego powodu?! Ona taka nie była! Ci ludzie... oni ją zmienili. Na gorsze.
Znowu się rozpłakałam. Wybuchłam. Zaczęłam wylewać z siebie całe morze łez. Nie przejmowałam się, że ten chłopak siedział obok. Pewnie widział wiele razy, jak ktoś płacze. Taki widok go nie zdziwił. No... może trochę było mi głupio. Ryczę przy nim, jakby nie wiadomo co się stało. Dla mnie, jednak to był cios w samo serce.
     - Nie płacz… Znajdziesz kogoś, kto cię nigdy nie opuści i nie zrani.- Po tych słowach zbliżył się do mnie i objął mnie ramieniem. Szczerze to nie spodziewałam się tego. Od kiedy obce osoby robią takie rzeczy?... Naprawdę od tak dawna nie poznałam nikogo nowego, żeby się o tym nie przekonać?
     - Może masz rację- wymusiłam uśmiech.
     - Ross Lynch nigdy się nie myli.
     - Laura Marano, także.
     - No i widzisz? Popatrz w jaki sposób poznaliśmy swoje imiona, Lauro.
Uśmiechnęłam się, tym razem szczerze. Jeszcze okaże się czy nie jest taki… czyli zdradliwy i fałszywy….
     - Muszę już iść, tylko najpierw zmyję to coś co powstało na mojej twarzy.
Sięgnęłam do swojej torby, do której na szczęście zapakowałam mleczko do demakijażu oraz kilka innych kosmetyków, oraz lusterko.
W czasie, kiedy robiłam porządek ze swoją buzią, Ross przyglądał mi się.
     - Co tak patrzysz?
Najwidoczniej był zamyślony, bo popatrzył na mnie ze zmrużonymi oczami. Dopiero po chwili doszedł do tego o co zapytałam.
     - Am... zamyśliłem się. Przypominasz mi kogoś.
Uśmiechnęłam się niepewnie. Czy miałam być zadowolona czy nie? Trudno było go czasami zrozumieć.
     - To dobrze? Czy raczej źle?
Wrzuciłam do torby zużyte chusteczki i schowałam mleczko. Wyciągnęłam kosmetyki i zaczęłam działać.
     - Chyba dobrze- powiedział.- Nie musisz się malować. Tak też jest ślicznie.
     - Mój brat też tak mówił, i co z tego wynikło? Własna przyjaciółka znalazła sobie lepsze towarzystwo.
     - Nie mów tak…  
     - Jestem inna, zawsze byłam…
     - Wcale nie. Ludzie, którzy się wyróżniają są wyjątkowi. Mama mi tak zawsze powtarza- spuścił głowę i uśmiechnął się pod nosem.
     - Twoja mama to mądra kobieta.
     - Uważam tak samo. A twoja? Mówi ci jakieś mądre słowa?
     - Ona nie żyje.
Po tych słowach nawet nie zrobiło mi się głupio czy smutno. Jak już wspominałam, nie była w żadnym stopniu częścią mojego życia. Płacze za osobami, na których mi zależało...
     - Przykro mi. Nie chciałem...-przerwałam mu.
     - Nic się nie stało. Nigdy jej nawet nie widziałam. W porządku.
Dokończyłam malowanie, zarzuciłam torbę na ramię i wyminęłam blondyna.
     - Hej! Gdzie uciekasz?- Szybko mnie dogonił i maszerował obok.
     - Do...- Tak właściwie to nie wiedziałam. Miałam iść do szkoły, a poszłam zupełnie gdzie indziej i zupełnie w innej intencji. Podejrzewałam, że Bryan był już w swojej, (jak dla mnie) cudownej pracy. Miałam wolny dom, więc jak miałam mu wyjaśnić co robię o tak wczesnej porze?
Mój kompan zaśmiał się, zauważyłam, że miał naprawdę świetny humor.
     - Do domu?- podsunął.
     - Tak.
     - Odprowadzę cię. Mogę?
     - Jeśli musisz.
     - Wolałabyś, żebym się odczepił?
     - Tego nie powiedziałam.
     - To pójdę…- odwrócił się, ale w porę złapałam go za rękaw.
     - Możesz ze mną iść. Wybacz, że tak powiedziałam…- spuściłam głowę.
     - Spokojnie. Nie martw się. Wszystko gra.
Przez resztę drogi rozmawialiśmy o... sobie. Ross opowiedział mi tak naprawdę całe życie. Wiem, że gra w koszykówkę. Podobno świetnie gotuje (może kiedyś się o tym przekonam). Mówi, że jest mistrzem w robieniu pizzy. Dowiedziałam się również, że interesuje się muzyką. Gra na gitarze i fortepianie oraz śpiewa. Ma siedemnaście lat, czyli tyle co ja. Jego rodzeństwo jest sławne. Są to Rydel, Rocky, Riker i Ryland. Grają w zespole R5. Zastanawiam się dlaczego jego nie przyjęli, skoro tak dobrze śpiewa? Może nie jest wystarczająco dobry? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. To ich sprawa, a nie moja.
Kiedy doszliśmy do domu Ross stanął na wprost mnie.
     - To co? Wszystko już w porządku?
     - Minimalnie- odpowiedziałam.
Fakt, poprawił mi humor, bo od niego bije pełno energii. Jest uroczy, zabawny i spragniony życia. Powiedział, że trzeba gonić za marzeniami. Zdradził mi, że bardzo chciałby się wybić. Chce zostać piosenkarzem, albo chociaż gitarzystą w zespole. Wszystko, byle by miał styczność z muzyką. Podziwiam go za to. Ja... też bym tak chciała, ale wiem, że mi nigdy się to nie uda. Boję się występować na scenie. Nigdy nie będę myśleć tak optymistycznie jak on.
     - Musi być dobrze- dotknął mojego ramienia. Przeszył mnie przyjemny dreszcz.
Bardzo, bardzo dziwne zjawisko. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego...
     - Wejdziesz? Nikogo w domu nie ma. Pogadamy- sama się sobie dziwię, że powiedziałam mu, ze nie ma nikogo w domu. A jeśli by mi coś zrobił? Bryan by mnie zabił, chyba, że Ross zrobiłby to pierwszy.
     - Z miłą chęcią.
Weszliśmy do domu. Blondyn zaczął się rozglądać. Mój dom nie był jakąś ogromną willą. Zwykły mały, dwupiętrowy domek. Gości witał przedpokój. Białe ściany, mahoniowe meble, kilka białych ozdób, schody pomalowane na biało. Po prawej stronie były duże drzwi (zazwyczaj były otwarte), które prowadziły do pokoju gościnnego. Czarna, skórzana kanapa, biały stolik, który stoi na beżowym dywanie, na wprost duży telewizor nadawały pokojowi nowoczesny wygląd. Następna była kuchnia. Czarne kafelki doskonale zgrały się z drewnianymi meblami. Mój pokój był na piętrze. Drzwi do niego znajdowały się po prawej stronie. Kiedy się do niego wchodzi po lewej stoi małe, jednoosobowe łóżko. Obok niego znajduje się półka na książki oraz teczki, w których zbieram teksty piosenek i nuty, od kilkunastu lat. Na wprost drzwi jest ogromne okno, na którym często siedzę i myślę lub czytam. Jest tam także wejście na balkon.
Pokoju Bryana nie muszę opisywać. Rzadko tam wchodzę, i ponoć Bryan często zmienia wystrój. Także, nie ma większej potrzeby.
Wracając do blondyna...
     - Wow! Super dom! Mały, ale z klasą- pochwalił wciąż się rozglądając.
     - Właśnie dlatego, tak bardzo go lubię -odpowiedziałam.
Zostawiłam blondyna samego, pozwalając mu się rozglądnąć po pomieszczeniach, jednak on poszedł za mną.
     - Jesteś głodna?- spytał, kiedy już byliśmy w kuchni.
Zastanowiłam się chwilę.
Czy on chce teraz pokazać jak "świetnie" gotuje?
     - Chyba, tak. A co? Chcesz pokazać na co Cię stać?- uśmiechnęłam się zawadiacko.
Co ja wyprawiam?
     - Jasne! Chętnie ujawnię moje zdolności kulinarne- zadeklarował dumnie i wypiął klatkę piersiową (jak jakiś goryl).
Parsknęłam śmiechem.
     - Widzę, że humorek dopisuje.- Stanął bokiem do mnie.- Drodzy państwo! Oto co, jakże wspaniały Ross Lynch zrobił z panną Marano. Proszę pogratulować zdolności- mówił (jak głupek) do udawanej publiczności. W sumie to nie wiem co on właśnie odstawił. Ale muszę przyznać, że jest niesamowicie zabawny.
     - Ross? Masz gorączkę?- dotknęłam zewnętrzną częścią dłoni jego czoła.- O! Chyba konkretnie ci dziś przygrzało- dźgnęłam go lekko łokciem.
     - Zrobię ci to jedzenie, bo widzę, że komuś tu coś nie "teges" z główką- zaśmiał się i głębiej wszedł do kuchni.
Chyba powinnam mu coś zrobić... Nie chodzi tu o krzywdę fizyczną (w sensie zadźganie nożem) ani psychiczną. Po prostu małe upapranie jednym ze składników nikomu jeszcze nie zaszkodziło... Nie. Nic.
Prychnęłam.
     - Mi jest coś z główką?- wskazałam siebie palcem.- Mi? Ja jestem najnormalniejsza w tym domu. Mój brat to dziecko i ogólnie ma zachowanie podobne, właśnie do dziecka.
     - Czyli macie wiele wspólnego- podsumował.
Czy...? Czy on... właśnie... E... yyy... ee... Za dużo sobie pozwala!
     - Żartujesz, tak?- zapytałam spokojnie.
     - Czy wyglądam na jakiegoś żartownisia?- Jego mina mnie "zabiła". Taka pełna powagi. Natrafiłam na jakiegoś dziwaka?     - Ross. Serio, dam ci te tabletki. Pomogą. Uwierz mi- dotknęłam delikatnie jego ramienia i spojrzałam na niego ze współczuciem.
Laura, kogoś ty zaprosiła do domu? No kogo?!     
     - Dobra. Koniec wygłupów. Jestem głodny. Co mam podać?- potarł jedną dłoń o drugą i położył je na blacie.
      - Niech się zastanowię... Hm...- dotknęłam palcem wskazującym swoją brodę.- Mam! Chciałabym zjeść naleśniki. Bardzo je lubię, a dawno nie jadłam, bo od jakiegoś czasu, Bryan robi smażone tosty z serem.
     - Jej! Ja też uwielbiam naleśniki! Znałem nawet przepis...- zmieszał się i podrapał po głowie.
     - A czemu, "znałem"?- popatrzyłam na niego krzywo.
     - Bo kiedy poznałem ciebie wszystko mi z głowy uleciało- powiedział wpatrując się w moje oczy.
STOP! HOLA, HOLA.
Nie jestem jakąś pierwszą lepszą, która leci na takie flirty!
     - Och! To teraz taka nowa moda na podryw?- zakpiłam.- Zapomniałem przepisu, bo poznałem ciebie- mówiłam (a przynajmniej próbowałam mówić), męskim głosem.
Zaśmiał się.
     - Co cię tak bawi?
     - Ty.
Historia lubi się powtarzać...


****


Cześć Miśki :D
Śpicie już? Oczywiście, że nie xD
Jedna sprawa. Nie wiem czy jest dalej sens to ciągnąć. Dlatego proszę Was o jedno. KOMENTUJCIE i jeśli wam się podoba to możecie polecać innym. Jeśli chcecie żebym doprowadziła tą historię do końca :)
Jest nasz blondasek <3 Jej <3 I jak? Jest trochę szalony i śmieszny :P Będzie taki nadal? Nie wiem. Zobaczy się ;p Na pewno nie będzie totalnym ponurakiem. Zależy mi na tym, żeby Ross w tym opowiadaniu był zabawny i pomocny, tylko, że ze swoimi problemami nie bardzo sobie będzie radził… To tyle Wam zdradzam :p
 Nic więcej. BUZIA NA KŁÓDKĘ.
Dziękuję za ostatnie komentarze :D Zwłaszcza Szalonej Słodkiej. To dzięki niej jest ten rozdział, bo powiedziała "Jeśli nie dodasz go w trybie natychmiastowym to znowu zamknę cię w piwnicy bez laptopa!!" Nie chciałam więcej żyć bez tego cudu xD Dlatego jest :D
Nie mam chyba już nic do powiedzenia ;)
KOMENTUJCIE ;*
Miłego czytanka ;***
PS: ZA WSZELKIE BŁĘDY PRZEPRASZAM.




wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 3

Po kłótni Luna ani razu nie pojawiła się w naszym domu. W szkole normalnie ze sobą rozmawiałyśmy. Nic się nie zmieniło. Ludzie jak zwykle mnie unikali, nie zwracali na mnie uwagi- dzień jak co dzień. Luna... ona... Czułam, że przestaje się mną interesować. Zastanawiałam się czy to po kłótni z Bryanem, czy z innego, nie znanego mi powodu. Przyjaciółka coraz więcej czasu spędzała z Dinem i swoimi nowymi "przyjaciółmi". Bolało mnie to. Patrzyłam jak śmieje się razem z nimi, widziałam jak dobrze się z nimi dogaduje, nie to co- teraz- ze mną. Patrzenie na nią z innymi przyjaciółmi było czymś okropnym. Jestem ponoć zimną suką, a jednak z moich oczu często płyną łzy.
Tego okropnego dnia jak zawsze poszłam do szkoły. Chodziłam sama, z Luną spotkałam się dopiero na miejscu. Przechodząc przez park zauważyłam przyjaciółkę, która zbliżała się do mnie powolnym krokiem. Kiedy była bliżej, na jej twarzy dostrzegam zmartwienie, zakłopotanie. Przez krótki czas zastanawiałam się, co mogło się stać. Czy Din z nią zerwał? Pokłócili się? Mój zapał został niebawem ostudzony.
     - Laura, musimy porozmawiać- powiedziała i usiadła na ławce.
     - Co się stało? Coś z Dinem?- dotknęłam delikatnie jej ramienia.
     - Nie, nie, z nim wszystko w porządku. Chodzi... chodzi o nas. O ciebie i o mnie.- Wskazała palcem na mnie i na siebie. Na początku nie rozumiałam o co chodzi. U NAS raczej nie było problemów, aż takich ogromnych. Jakieś tam były...
To dziwne.
     - Słucham- powiedziałam dość ostro, chociaż nie chciałam żeby to tak zabrzmiało.
     - My... my... nie możemy się już przyjaźnić.
Moje źrenice się powiększyły. Nie wiedziałam czy krzyczeć czy płakać. Ta informacja mnie zaszokowała.
     - Co?! Czemu?!- zaczęłam gestykulować rękami.
     - Bo... nie pasujesz już do mnie. Nie pasujemy do siebie. Musimy to skończyć. To nie ma sensu.
     - Jak... jak to? Dlaczego mi to robisz?! Czemu?! Co ja ci takiego zrobiłam?! Przyjaźnimy się już tyle lat! Byłyśmy jak siostry! A ty tak po prostu mówisz, że nie pasujemy do sobie?! Nie! On ci kazał! Din! Świetnie! Teraz możesz wszystko im powiedzieć! Wszystkie tajemnice!- Wszystkie te słowa mówiłam na jednym tchu. Byłam taka zdenerwowana, że mogłam na miejscu kogoś zabić. Dosłownie.
     - Twoje tajemnice będą bezpieczne, nie masz się co bać...
     - Jak mogę ci teraz zaufać, co?!- Z moich oczu poleciały łzy.
     - Laura...
     - Nie mów do mnie.- Wstałam z ławki.- Nienawidzę cię! Rozumiesz?! Odwal się ode mnie! Zostaw w spokoju! Nie znaczysz już dla mnie nic! Nic! Jesteś zerem!
Rzuciłam na nią ostatnie złowrogie spojrzenie, a potem odeszłam. Usłyszałam za sobą tylko ciche "Przepraszam". Niech się udławi tym żałosnym przepraszam, pomyślałam. Aby uniknąć płaczu w widocznym miejscu, poszłam tam gdzie kiedyś trafiłam zupełnie przez przypadek. Chciałam sobie wszytko przemyśleć i wybrałam właśnie to miejsce. Między budynkami w mieście są uliczki. Znalazłam tam kącik na starych schodach, prowadzących do starego, opuszczonego budynku. Było tam brudno i pełno śmieci. Nie przejmowałam się tym. Nikogo tam nie było, to liczyło się dla mnie najbardziej.
Kiedy doszłam dałam upust łzom. Płakałam i płakałam. Co jakiś czas chowałam twarz w dłoniach. Moje serce rozpadło się na milion kawałków. Czułam się opuszczona i niepotrzebna. Wiedziałam, że wyglądam paskudnie, PIEPRZYĆ WYGLĄD! Wszystko na mnie spadło. Wszystkie te koszmarne dni, które musiałam przeżywać. Ten płacz w szkolnej łazience, w domu. Wszystko powróciło z większą siłą. Przez głowę przeleciały mi przezwiska wysyłane do mnie… Upokarzające sceny, przez które musiałam przebrnąć sama. Miałam ochotę krzyczeć, rozwalić coś. Wcale nie chce się nad sobą użalać. To po prostu boli. Wspomnienia wracają, a ja wciąż nie mogę o nich zapomnieć.
Spojrzałam przed siebie. Ujrzałam, dosłownie kilka kroków dalej męską sylwetkę. Widziałam za mgłą, przez łzy. Przetarłam oczy ręką. Było lepiej. Przede mną stał chłopak o blond włosach. Miał na sobie biały podkoszulek, który okrywała skórzana, czarna kurtka. Jego długie nogi okrywały jeansy, a  czarne trampki były trochę zniszczone.
     - Przepraszam... Coś się stało? Mogę jakoś pomóc? - podszedł do mnie bliżej i przykucnął.
     - Nie... nie trzeba- Ponownie przetarłam oczy.- Nie zaprzątaj sobie mną głowy. Możesz iść...
Zachichotał. O co mu chodziło?! Kolejny koleś, który chce się trochę nade mną poznęcać?!
     - Co cię tak bawi?- spytałam spoglądając na niego.
Śmieszek powalony...
     - Ty. Masz wszędzie tusz do rzęs. Ale dodaje ci to uroku.
O. To miłe... Ale to nie znaczy, że nie chce mi sprawić przykrości… w najbliższym czasie. Już kilka razy zawiodłam się na ludziach, a Luna jest tego dobrym przykładem. Ugh… Sama nie wiem czemu, ale poprawił mi tym humor. Jego uśmiech miał w sobie coś takiego... nawet nie wiem jak to opisać. Oczywiście, tyle, że on wyglądał świetnie, a ja jak potwór. A może on faktycznie chciał się ze mnie pośmiać? Nie znałam go przecież. Był dla mnie obcą, dość słodką, osobą. To wszystko.
     - Flirtujesz ze mną?
     - Tak sądzisz?- Znowu ten uśmiech.
     - Nie znamy się zbyt dobrze- odparłam wpatrując się w moje trampki.

     - Możemy to zmienić.- Wstał i usiadł obok mnie.- To jak? Mogę znać przyczynę smutku mojej nowej koleżanki? 

****

Hej Wam!
Jest tu jeszcze ktoś?? Bo pod ostatnim rozdziałem był tylko jeden komentarz :/ Co trochę mnie martwi, bo nie wiem czy pisać dalej...
No cóż, jeśli nie będzie chociaż kilku komentarzy to nie będzie sensu tego dalej ciągnąć.
Także proszę o więcej komentarzy :) Jeśli się podoba to możecie polecić komuś mojego bloga ((: Bardzo mi zależy na czytelnikach :))
No i mamy tego tajemniczego chłopaka :D
PAMIĘTAJ!
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ 
:)
Do następnego :**
Kocham tego gifa <3 *o*
Rossiu <3333



sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 2

Weszłyśmy do domu pewnym krokiem. Może... ja trochę mniej.
     - Hej, Brynku- przywitała się słodko Luna.
Bryan siedział w kuchni przed laptopem i widać było, że czegoś szuka i pochłonięty jest swoją pracą.
Mój brat na co dzień pracował w sklepie muzycznym. To jest jedna z rzeczy, których w nim kocham. Pracuję tam gdzie ja bym chciała mieszkać! To miejsce to taki mój mały świat. Pracuje tam już kilka lat. Od tamtego czasu prawie codziennie tam z nim chodzę. Często mu pomagam, ale i oglądam instrumenty. Bryan powiedział, że kiedyś na pewno go zastąpię. Był to sklep jego przyjaciela, Krisa, dlatego też nie miał żadnych przeszkód aby zapytać czy mogę go zastąpić. Byłoby to dla mnie takim oderwaniem się od rzeczywistości. Już nie mogę się doczekać kiedy będę mogła tam przebywać całymi dniami.
     - Nie- powiedział stanowczo.
Znał Lunę bardzo dobrze, wiedział, że jak czegoś chce to mówi w taki sposób. To była bardzo przewidywalna osóbka.
     - Oj Brynku, nawet nie wiesz o co chodzi.
Popatrzyła na mnie przestraszonym wzrokiem, a ja tylko wzruszyłam ramionami i usiadłam na krześle obok brata.
     - O imprezę, tak? Laura nie może iść. To poważny powód.
     - Tak? A niby jaki?- powiedziała dość ostro.
Mój brat nie lubił kiedy ktoś tak do niego mówi. Robił się wtedy rozdrażniony i podenerwowany. Kiedyś popełniłam ten błąd i żałowałam. Luna w tamtym momencie była w tarapatach.
Awantura gwarantowana.
     - Młoda damo- spojrzał na nią.- Nie powinnaś mówić takim tonem do starszych. Laura nie może i koniec. Jeszcze coś się stanie i będą kłopoty. Jeśli chcecie to może u ciebie nocować, cokolwiek, ale wypadu na imprezę przed osiemnastką nie dopuszczę.
     - Ale...
     - Nie! Koniec tematu...
     - Bo co? Bo boisz się, że spotka ją to samo co ciebie?!- wybuchła.
No, to teraz Luna nie będzie miała u mnie wstępu, pomyślałam.
Po co ona zawsze pakuje się w kłopoty?
     - Wyjdź!- wstał i wskazał drzwi.
     - Ależ proszę bardzo!
Wstała, rzuciła torbami i wybiegła z domu. Takiej awantury nigdy u nas nie było. Luna posunęła się za daleko, trafiła w jego czuły punkt. Kiedy Bryan miał siedemnaście lat (czyli tyle co ja teraz) poszedł na imprezę. Mnie zostawił u jego najlepszego kumpla, który nie mógł iść, bo złamał nogę. Wraz z kolegami pożyczył od ojca właśnie tego kolegi czarne, nowe BMW. Na imprezie trochę zaszaleli. Pili alkohol i te sprawy. Podrywali dziewczyny, zresztą jak na każdej imprezie. Potem po pijaku wsiedli do auta, Bryan prowadził. Nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji. Dojeżdżali do domu- cudem to się stało. Wjechali na podwórko i wylądowali w basenie. Auto oczywiście nie nadawało się do niczego. Bryan musiał płacić sporo pieniędzy. Na szczęście Vanessa była tak dobra i dała tyle aby starczyło na kupno nowego. Przyglądałam się tej całej sytuacji. Miałam dopiero osiem lat i bardzo się przestraszyłam kiedy to zobaczyłam. Zaczęłam płakać i wołać. Usłyszał mnie kolega i zaraz zobaczył co się stało. Potem Bryan dowiedział się, że wszystko widziałam. Nie chciał, żeby to tak wyglądało. Nie chciał, żebym to zobaczyła. Myślał, że zawiodłam się na nim. Wcale tak nie było. Za przeprosiny kupił mi nowy fortepian, który mam do dziś. Potem śmialiśmy się z całej tej sytuacji. Po jakimś czasie okazało się, że po drodze potrącili jakąś kobietę. Właśnie to tak boli Bryana. Nie pomogli jej i cudem nie złożyła skargi, ale musieli płacić kolejne pieniądze. To był trudny okres dla niego.
     - Bryan...- zaczęłam i wyciągnęłam rękę do niego.
Brat przeczesał ręką włosy i westchnął głęboko.
     - Przepraszam za Lunę. Nie wiem co w nią wstąpiło.- Przeniosłam na niego wzrok.
     - Nie musisz przepraszać...- przerwał.
Dłuższą chwilę milczeliśmy, wpatrując się w siebie. Twarz mojego brata, ani drgnęła. Pozostawał na niej tylko delikatny uśmiech. Kiedyś w szkole słyszałam, że dziewczynom z mojej klasy bardzo podoba się jego uśmiech, a nawet twierdzą, że jest seksowny i pociągający. Nie wiem gdzie go widziały, ale... to dziwne. Nigdy nie patrzyłam na niego w taki sposób. A teraz jakby się nad tym zastanowić to... nie jest zły. Lecz jako jego siostra stwierdzam, że... fuj! Nie, nie, nie! Mój brat? Seksowny?! Prędzej puszcze pawia.
     - Laura? Jesteś na mnie zła?
     - Niby o co? Luna zasłużyła. Nie powinna... Sam dobrze o tym wiesz- uśmiechnęłam się promiennie i położyłam dłoń na jego ręce.
      - Wcześniej taka nie była. Co się z nią stało?- zmarszczył brwi.
      - Sama się zastanawiam. To chyba przez Dina. Teraz często się z nim spotyka- na mojej twarzy można było ujrzeć zmartwienie.
Bałam się, że... przestanie być moją przyjaciółką. Że ode mnie odejdzie. Zostawi. Będzie się śmiać i kpić ze mnie. To było by okropne, paskudne, złe. Ale jestem twarda. Nie należę do dziewczyn, które wszystkiego się boją. A przynajmniej tak mogłoby się zdawać. Bo to co się stało tydzień później złamało mi serce. Zniszczyło mnie...
****

Cześć, Wam!
Oto drugi rozdział! Specjalnie dla Was :D Na szczęście mam napisanych więcej rozdziałów, więc nie będzie problemu z ich dodawaniem. Chyba, że nikt się nie znajdzie do czytania.
Dlatego zachęcam Was do komentowania :) Naprawdę mi na tym zależy. Chyba nie ma nic cenniejszego dla blogera niż komentarze i oczywiście czytelnicy, bo bez tych dwóch rzeczy to prowadzenie bloga nie miało by sensu.
Mam nadzieję, że to co tutaj stworzyłam Wam się spodoba :)
Już niedługo pojawi się nasz Blondasek <3 hihi ^^
Także zapraszam Was do komentowania, booo
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ!!
:))))))))
Do napisania :***

PS: Oczywiście gif musi być ;P


Auslly <3